Udostępnij ten filmik osobie, która lubi bajki!Kochani!Nieodłączną tradycją lednickich Mszy św. stały się bajki naszego duszpasterza o. Wojciecha Prusa OP. S
Bajka o kłótliwej Emilce. Nikt jeszcze chyba nigdy nie widział na świecie takiej dziewczynki, jak Emilka. Jeszcze dobrze rano nie zdążyła otworzyć oczu, jak już zaczynała się kłócić. I kłóciła się tak, i kłóciła – przez cały Boży dzień. Kłóciła się ze wszystkim i ze wszystkimi: z butami, ze sznurówkami, z lalką
Pinokio w porę to zrozumiał a jego życie jako chłopca było piękne, bo pracowite i pełne miłości. Baśń Pinokio powstała na podstawie bajki napisanej przez Carlo Collodi. Ilustracje wykonał Manuel Šumberac i Zdenko Bašić . Baśń według bajki napisanej przez Carlo Collodi pod tytułem Pinokio.
Fast Money. Gdzieś na dalekiej pustyni – wśród niedużych drzew i bardzo wysokich traw gorącej afrykańskiej sawanny, mieszkała siedmioletnia żyrafa Klementynka. Razem z nią – jej tata Maurycy, mama Michalina, młodszy braciszek Gucio, siostrzyczka Celinka i cała reszta wielkiej żyrafiej rodziny – ciocie, wujkowie, kuzyni i kuzynki. Klementynka bardzo ich wszystkich kochała. Dlatego uwielbiała wspólne rodzinne wycieczki. Najbardziej lubiła, tuż po szkole, chodzić do oazy – nad rzekę i razem z kuzynostwem długo figlować w wodzie. A za wyścigami w obgryzaniu ulubionych liści z drzewa akacjowego, Klementynka wręcz przepadała. Bo nie miała sobie w tym równych – niemal wszystkie pierzaste akacjowe liście, nawet te najdrobniejsze, za każdym razem znikały w jej pyszczku niepostrzeżenie. I choć po wszystkim, czasem bolał Klementynkę bardzo najedzony brzuszek, ona wcale na to nie narzekała. Bo i z tym świetnie sobie radziła. Dobrze wiedziała, jak go masować, by przestał boleć, niemal w jednej chwili. A gdy już poczuła się lepiej – zadowolona z siebie i dumna ze swojego zwycięstwa, biegła co sił w jej cienkich żyrafich nóżkach, by odebrać swój upragniony medal z kory baobabu. A potem nosić go dumnie na długiej szyi. W takich chwilach Klementynka bardzo lubiła – swoją szyję, wszystkie cztery nóżki, brzuszek, główkę i ogonek – lubiła całą siebie – bo zapominała wtedy o tym, czego tak bardzo jej brakowało. O czym marzyła, za czym tęskniła, co bardzo chciała zobaczyć na swoim, od zawsze białym futerku. Chciała, by na jej główce, na nóżkach, brzuszku, nawet na ogonie – niczym ubranko – pojawiły się wreszcie brązowe łatki. Bo odkąd Klementynka pamiętała, nigdy ich tam nie było – nawet jednej. A ona tak bardzo pragnęła w końcu cieszyć się własnymi łatkami. Każdego dnia, wciąż od nowa oglądać swoje „łaciate ubranko”. Tak jak robiła to mama, tata, Gucio, Celinka – każdy wujek i ciocia – kuzyn i kuzynka. Marzyła, by każdego ranka wesoło witać łatki – wszystkie razem i każdą z osobna. A nocą, gdy po ciemnym niebie wędrował pyzaty księżyc – mówić im dobranoc. Klementynce było czasem ogromnie smutno i ciężko bez łatek. Czuła się tak, jakby ktoś – po cichu, całkiem po kryjomu, zabrał jej ubranko i zostawił – zupełnie samą, taką nieubraną. Bardzo się tym martwiła, mocno to przeżywała. Zwłaszcza wtedy, gdy na przerwach w szkole, tuż za plecami, słyszała śmiechy i złośliwe żarty kolegów i koleżanek. Było jej niesłychanie przykro, gdy – raz po raz – pokrzykując, rzucali za nią uszczypliwe – Golas, Golas! A chwilę potem, wybuchali głośnym śmiechem. Wtedy Klementynka coraz mocniej czuła, jak jej serduszko ściska żal, a do małych jak węgielki oczu, napływają wielkie łzy. I niczym dwa strumyki, płyną po jej poczerwieniałych od wstydu policzkach. A ona, choć ze wszystkich sił się stara, to w żaden sposób nie może ich zatrzymać – łzy wciąż płyną i płyną. Niemal bez końca. W takich chwilach Klementynka najbardziej nie znosiła swojej długiej szyi i nóżek. Ze wstrętem myślała o swoim brzuszku, główce i ogonku – nie chciała wcale na siebie patrzeć. W jednej chwili zapominała o wszystkim, co uwielbiała – co sprawiało, że czuła się najszczęśliwszą ze wszystkich żyraf na świecie. O wesołych figlach w rzece, ulubionych akacjowych listkach. Nawet upragniony medal z kory baobabu wcale jej wtedy nie cieszył. Czuła się taka nieporadna, brzydka i nikomu niepotrzebna, przez nikogo niechciana. Nie lubiła nawet maleńkiego kawałeczka siebie. Cierpiała tak mocno, że chciała całkiem zniknąć – gdzieś daleko, nie wiadomo gdzie – i nigdy już nie wrócić. Ale nadszedł pewien wyjątkowy dzień… Tego dnia słońce wstało bardzo wcześnie, budząc Klementynkę swymi promykami. A mała żyrafa, otwierając powoli zaspane jeszcze oczy, sennie przeciągała się w pachnącej pościeli z palmowych liści. By już po chwili wstać i – ku swojemu zaskoczeniu – szerokim, radosnym uśmiechem przywitać nowy dzień. Ten radosny uśmiech naprawdę ogromnie Klementynkę zaskoczył. Bo zwykle budząc się rano, wcale się nie uśmiechała. Zazwyczaj bała się nowego dnia w szkole. Z niepokojem myślała o tym, co się wydarzy. O koleżankach i kolegach, ich głośnym śmiechu i pokrzykiwaniach. Często mówiła do mamy – „Bardzo się boję, mamusiu!” – masując przy tym brzuszek, obolały ze strachu. Ale tego dnia Klementynka w ogóle nie czuła strachu. Wcale go nie było. Więc ucieszona, ale mocno tym zdziwiona, spokojnie zjadła na śniadanie krem akacjowy, który przygotowała dla niej mama. A potem – nadzwyczaj chętnie i pewnym krokiem, ruszyła w drogę do szkoły. W szkole ranek zaczął się jak zwykle – głośnym dzwonkiem na lekcje. Ale Klementynka czuła, że właśnie dziś, i właśnie w szkole wydarzy się coś wyjątkowego. Dlatego – mocno przejęta, podnosząc do góry spuszczoną zwykle głowę, weszła do klasy. A tam, koledzy i koleżanki – wszystkie lwiątka, antylopy, gepardy, małpki i słoniątka – jedno przez drugie – śmiały się do siebie i rozmawiały. A że – pani wychowawczyni – Zebry Stefanii nie było jeszcze w klasie, to rozmawiały tak głośno, że nawet Klementynki nie zauważyły. A ona, cicho usiadła w swojej ławce – z bambusowego plecaka wyjęła piórnik, zeszyty i książki. Po czym, zaciekawiona, przysłuchiwała się rozmowom. Jednak już po krótkiej chwili wszystkie rozmowy i śmiechy umilkły. Przerwał je głośny stukot kopyt, a w klasie zrobiło się całkiem cicho. Bo właśnie weszła Pani Zebra. Ale tym razem nie przyszła sama. Tuż za nią – nieśmiało i cichutko – szedł mały i całkiem biały – nikomu nieznany gość. Choć miał pyszczek, uszy, ogon, łapki – takie jak małe lwiątka czy gepardy, to nie miał na sobie żadnych cętek – jak one. Wszystko miał białe. A zdziwione i zaskoczone tym zwierzątka bardzo uważnie mu się przyglądały. Poruszone, szeptały między sobą, niektóre nawet cicho się śmiały. Tylko Klementynce nie w głowie był śmiech ani szepty. Mała żyrafa posmutniała. Patrzyła bez słowa na nieznajomego gościa i zastanawiała się – czy zgubił swoje ubranko? Czy też, tak jak ona – bardzo za nim tęsknił, bo nigdy go nie miał? Klementynka mocno nad tym rozmyślała. Lecz w pewnym momencie przerwał jej głos wychowawczyni:– Dzień dobry dzieci. Powiedziała spokojnie. – uśmiechając się do swoich uczniów.– Dzieeeeń dobryyyy! – odpowiedziały zgodnym chórem, głośno i przeciąglezwierzątka. Po czym, Pani Zebra, powoli obracając się w stronę nieznajomego gościa, radośnie dodała:– To jest Tari, Wasz nowy kolega. Od dziś będzie chodził z Wami do klasy. Bardzo proszę, przywitajcie się z nim. Po tych słowach w klasie rozległo się głośne – Cześć Tari! A potem każde ze zwierzątek przedstawiło się nowemu koledze, głośno wypowiadając przy tym swoje imię. Ale Tari odpowiadał tylko cichutkim i drżącym – Cze… cze… cześć... Bo powitanie nowych kolegów nie było dla niego łatwe. Wśród nowych znajomych, w nowym dla siebie miejscu, czuł się onieśmielony i nieco przestraszony. Aż do chwili, gdy spostrzegł, że tuż obok niego, Pani Zebra rozkłada na podłodze duże, słodko pachnące, puchate poduchy z kwiatów i liści akacji – układając z nich wielkie koło. Tari uwielbiał zapach kwiatów akacji. Potrafił zbierać je do małych bambusowych koszyków, tak szybko, jak nikt inny. Marzył przy tym, by kiedyś zrobić z nich perfumy. Więc uradowany, natychmiast wskoczył na największą poduchę i rozłożył się na niej wygodnie, zachwycony jej zapachem. Lecz wkrótce potem, widząc zdziwienie na pyszczkach nowych kolegów i koleżanek, rozejrzał się wkoło niepewnie. I dopiero teraz zauważył, że tylko jedna poducha była zajęta, a on właśnie na niej leżał. Gdy pośpiesznie chciał wstać, Pani Zebra uspokajająco pogłaskała go za uchem, prosząc, by został na swojej poduszce. A kolegów i koleżanki zaprosiła, by dołączyli do poduszkowego kręgu. I już po chwili nie było nikogo, kto siedziałby w ławce. Nawet Klementynka – niemal jednym susem – wybiegła ze swojej, choć niesłychanie ją lubiła. Tym razem nikt nie śmiał się z małej żyrafy, nawet przez moment. Przejęte wydarzeniem zwierzątka, radośnie biegły tuż za Klementynką. A zaraz potem, z wypiekami na policzkach, rozłożyły się wygodnie na miękkich, pachnących poduchach. By szeroko otwierając oczka, z uwagą słuchać, jak Pani Zebra opowiada starą magiczną afrykańską historię o tym, jak dawno, dawno temu nad sawanną rozszalała się wielka burza. Ulewny deszcz padał tak długo i mocno, aż zalał wszystko, co spotkał na swojej drodze. A silny huragan unosił w powietrze, co tylko mógł i porywał ze sobą, gdzieś daleko. Nikt nie wiedział gdzie. Ludzie bali się ogromnie. Nie wiedzieli, co się z nimi stanie. Wtedy bardzo stary afrykański czarownik opowiedział im o lwiątku, jakiego nikt wcześniej nie widział. Mówił, że już niedługo urodzi się gdzieś w afrykańskim buszu – pośród wysokich traw sawanny. I choć tak jak wszystkie inne lwiątka, będzie miało malutki pyszczek, uszka, ogonek i cztery łapki, to jego mięciutkie futerko będzie całkiem białe. Nigdzie, ani na pyszczku, ani na łapkach, nawet na ogonku lwiątko nie będzie miało ani jednej malutkiej cętki. A gdy dorośnie, gdy już będzie białym lwem – z ogromną, puszystą i lśniącą grzywą, przegna znad sawanny wszystkie groźne huragany, burze i ulewy. I tak się stało. Biały lew nigdy nie pozwolił zrobić ludziom krzywdy. Opiekował się nimi bardzo troskliwie. Żadna burza, huragan ani ulewa już nigdy nikogo nie skrzywdziły. Gdy Pani Zebra skończyła swoją opowieść, w klasie zrobiło się tak cicho, że słychać było nawet najmniejszy szelest. Oczy Klementynki, małych lwiątek, antylop, gepardów, małpek i słoniątek patrzyły teraz na Tariego. Zdawały się pytać nowego kolegi – też tak potrafisz? Pani Zebra natychmiast zauważyła zaciekawione spojrzenia swoich uczniów i spokojnie, z uśmiechem w głosie powiedziała:– Świat jest ogromny i potrzebuje różnych zwierzątek. Tych w kropki, w paski, w cętki, w łatki i tych, których futerka są bez tego. Bo każde z nich potrafi robić coś zupełnie innego. Coś, w czym nie ma od siebie lepszego. Biały lew, o którym Wam opowiadałam, był mistrzem w przeganianiu groźnych burz huraganów i ulew. A Wy? W czym jesteście mistrzami? To mówiąc, Pani Zebra ściszyła głos. A zwierzątka, niemal jedno przez drugie, chciały opowiedzieć wszystkim wkoło o tym, co robią tak dobrze, jak nikt inny. Gdy przyszła kolej na Klementynkę, mała żyrafa pochwaliła się swoim medalem z kory baobabu. Nawet go wszystkim pokazała. Bo właśnie dziś zabrała go ze sobą do szkoły. I z dumą w głosie opowiadała o tym, jak szybko pierzaste liście akacji znikają w jej brzuszku. Koledzy i koleżanki, patrzyli na nią zdziwieni ogromnie. A potem długo oglądali medal, podając go sobie nawzajem. I co jakiś czas niemal pokrzykując z podziwu. Klementynka widząc to, uśmiechała się ucieszona, a jej małe serduszko radośnie biło coraz szybciej i szybciej. Niedługo potem, Tari przekonywał wszystkich, że nie przeganiał jeszcze nigdy żadnej burzy huraganu ani ulewy. Ale chyba najszybciej na świecie zbiera kwiaty akacji. A po krótkim namyśle, dodał – kiedyś sam zrobię akacjowe perfumy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie w tym momencie, niespodziewanie przerwało mu głośne i radosne – ja chcę perfumy, ja chcę! To Klementynka, aż krzyknęła na samą myśl o perfumach, tak samo akacjowych, jak jej ulubione listki. Po czym, mocno zaskoczona i lekko zawstydzona swoim zachowaniem, spuściła głowę w dół, a na jej policzkach pojawiły się dwa niezwykle duże i czerwone rumieńce. Widząc to, Pani Zebra spokojnym krokiem podeszła do małej żyrafy, swoją pasiastą nogą delikatnie objęła ją za jej długą szyję i ciepłym głosem powiedziała:– Klementynko, jeśli poprosisz – myślę, że Tari chętnie podaruje Ci pachnący prezent.– Tak, tak! Zrobię dla Klementynki najpiękniejsze perfumy na świecie! Rozległo się z głębi sali. To Tari, nie czekając ani chwili, zawołał głośno i radośnie, słysząc słowa Pani Zebry. A mała żyrafa, wyszeptała tylko cichutkie – dziękuję. I uśmiechnęła się nieśmiało. Od tamtego dnia Klementynka i Tari byli najlepszymi przyjaciółmi. Koledzy i koleżanki już nigdy nie śmiali się z małej żyrafy. Niemal codziennie, prawie na każdej przerwie, wciąż zachwycali się medalem i wypytywali Klementynki, kto nauczył ją tak szybko połykać akacjowe listki. A ona, szczęśliwa i od ucha do ucha roześmiana, cierpliwie, i wciąż od nowa, opowiadała o wszystkim, prawie jednym tchem. Jej białe futerko też już nikomu nie przeszkadzało. Wszyscy z zachwytem mu się teraz przyglądali. Bo zauważyli, że w blasku słońca niezwykle pięknie lśniło i połyskiwało. Na domiar tego, Klementynka poczuła – zupełnie niespodziewanie, że było niezwykle mięciutkie. I tak przyjemnie ją otulało. Teraz każdy dzień w szkole mijał Klementynce radośnie. Żadnej przerwy już się nie bała. Bo złośliwych śmiechów już słychać nie było. Umilkły uszczypliwe pokrzykiwania. A gdy pewnego dnia Tari podarował Klementynce pachnący akacjowy prezent. Mała żyrafa aż podskakiwała z radości – dziękuję, dziękuję! Pokrzykiwała. A chwilę potem, już spokojnie i ostrożnie otworzyła mały, pękaty, zielony flakonik, – uwalniając z niego ogromną – pachnącą chmurę. I nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, a już wszystko wokół – nawet jej białe futerko, cudownie pachniało akacjami. Teraz już każdego ranka – szczęśliwa – i jak nigdy dotąd radosna Klementynka – z przejęciem czesała i perfumowała swoje białe, lśniące, mięciutkie futerko. Cieszyła się tym przeogromnie. Bo w całej żyrafiej rodzinie, tylko ona takie – nie lada ubranko nosiła. Tylko ona takie miała. Zasypiankowa książka – Jeżyk Cyprian i przyjaciele O autorcePani Jola Nartowska jest absolwentką studiów pedagogicznych w specjalnościach pedagogika opiekuńczo – wychowawcza oraz pedagogika rewalidacyjna z wczesnym wspomaganiem rozwoju dziecka. Z zainteresowaniem zgłębia wiedzę dotyczącą psychologii dziecka oraz zagadnień pokrewnych. Pani Jola osobiście jest niepełnosprawna ruchowo. Ze względu na to, problemy związane z niepełnosprawnością są jej dobrze znane i bardzo bliskie. Chętnie napisze bajki na zamówienie. Zainteresowanych prosi o kontakt mailowy na adres: jla2204@ Bajki Pani Joli zostały wydane w formie książeczki i można ją kupić tutaj. Polecamy! O ilustratorcePani Anna Czajkowska z wykształcenia, zawodu i pasji jest psychologiem. Wiele lat temu ukończyła Psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W wolnych chwilach czyta, czyta i jeszcze raz czyta, czasem coś napisze oraz tworzy obrazy, grafiki, ilustracje i humorystyczne komiksy paskowe o blaskach i cieniach Rodzicielstwa. Jej ilustracje znajdziecie na stronie
Ratownicy TOPR musieli ewakuować z Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego turystkę. Kobieta szła granią z dwoma kompanami, którzy jednak zostawili ją na szczycie i poszli dalej. Do akcji ratunkowej doszło w ostatnią niedzielę. O pomoc poprosiła turystka, która wraz z dwoma kolegami szła granią od Mięguszowieckiej Przełęczy pod Chłopkiem do Wielkiego Mięguszowieckiego Szczytu. - Gdy nad Tatrami rozwinęła się burza, byli dopiero na szczycie Wielkiego Mięguszowieckiego. Więc albo wyszli późno, albo szli bardzo wolno, albo jedno i drugie. W burzowy dzień to już od kilku godzin powinni być na dole w schronisku – mówi Piotr Konopka, ratownik TOPR. Gdy burza się rozszalała, wędrowcy spanikowali. - Nie wiedzieli co mają dalej robić, jak schodzić. Podjęli zadziwiającą decyzję. Mężczyźni poszli granią do Hińczowej Przełęczy, a kobieta została sama pod szczytem Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego – opisuje ratownik TOPR. Turystka przekazała SMS-em kolegom i swojej przyjaciółce, że nie zejdzie i czeka na pomoc TOPR. Dodatkowo były trudności z łącznością, bo telefon turystki tracił zasięg. Komunikacja była tylko poprzez SMS-y. Ratownicy TOPR ewakuowali kobietę przy użyciu śmigłowca. Z kolei jej koledzy zeszli o własnych siłach do schroniska nad Morskim Okiem. W trakcie drogi powrotnej jeden z nich uszkodził sobie nogę, jednak rany nie okazały się zbyt głębokie. W sumie w ostatni weekend TOPR przeprowadził aż 30 akcji ratunkowych. W połowie brał udział śmigłowiec TOPR. W większości przypadków były to drobne urazy kończyn, odwodnienia, potknięcia w trudnym terenie. Po raz kolejny, niestety, znów w trakcie burzy w partiach szczytowych przebywało wielu turystów. Piotr Konopka kwituje, że niestety wśród tłumu, który zwiedza w lecie Tatry, jest dużo i coraz więcej osób, które traktują góry jak park miejski. - Duża łatwość przedostania się z miasta w partie szczytowe powoduje, że często ludzie nieprzygotowani znajdują się w sytuacjach trudnych dla nich – mówi ratownik. I potrzebują pomocy TOPR. Zakopane. "Bo kogut za głośno pieje". Tatrzańskie służby o n... Zatopiona przez Jezioro Czorsztyńskie wieś Stare Maniowy. Zobacz, jak wygląda"Bangladesz" na Siwej Polanie. Buda za budą, pamiątki, kiełbaski i lane piwo To był kiedyś legendarny budynek na Krupówkach. Dziś w budynku hula wiatrTatry. Legendarny Mnich - marzenie turystów i taterników [NIESAMOWITE ZDJĘCIA]Jak wyglądało Zakopane 30 lat temu i jak wygląda teraz? Miasto bardzo się zmieniło Tatry. Remonty szlaków idą pełną parą. To ciężka ręczna robota [ZDJĘCIA]Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim przyjaciół poznaje się w polskie © Piotr Walczak, 2022 Pewnego razu, przez wielką pustynię wędrowała karawana. Podróżni jechali na wielbłądach i koniach przez wiele dni, co jakiś czas zatrzymując się w oazach, gdzie uzupełniali zapasy wody i odpoczywali przed dalszą wędrówką. Któregoś dnia na pustyni rozpętała się burza piaskowa. Wicher wzniecił takie tumany piasku i pyłu, że zrobiło się ciemno i nic nie było widać. Trwało to przez kilka godzin. Kiedy burza ucichła, a tumany opadły, okazało się, że brakuje jednego wielbłąda, konia i… osła, który także podróżował razem z karawaną. Podróżnicy pogodzili się z utratą zwierząt i podążyli w dalszą drogę. Tymczasem zagubiony koń szedł przed siebie oszołomiony niedawną burzą i natrafił na wielbłąda. Wielbłąd był na wpół przysypany piachem i nie mógł ruszyć się z miejsca. – Pomogę ci się wydostać – powiedział koń i kopytami zaczął odgrzebywać piach, w którym ugrzązł wielbłąd. Po jakimś czasie piasek był już na tyle rozgarnięty, że wielbłąd mógł samodzielnie stanąć na nogi. – Dziękuję przyjacielu – rzekł do konia. – Teraz musimy odnaleźć karawanę. – Ale jak? – strapił się koń. – Nie wiadomo w którą poszli stronę. – Karawana poszła na północ – oświadczył wielbłąd. – Tak się składa, że znam się na kierunkach świata i wiem, w którą stronę trzeba iść. Wyruszyli więc we dwójkę, a kierunek wyznaczał wielbłąd. Po jakimś czasie natrafili na zagubionego osła, który dołączył do nich i dalej podróżowali już we trójkę. Wędrówka była bardzo wyczerpująca, a karawany nigdzie nie było widać. Doskwierał im upał i pragnienie. Szczególnie to ostatnie mocno im się dawało we znaki. Kiedy więc dotarli do malutkiej oazy z kilkoma palmami i studnią, cała trójka bardzo się ucieszyła. Obok studni stało wiadro wypełnione wodą. Gdy osioł zobaczył wodę, rzucił się pędem w jej kierunku. – Zaczekaj – krzyknął za nim koń. – Ostrożnie! Osioł na ten krzyk jednak nie zważał. Dobiegł do wiadra, ale nie wyhamował w porę i uderzył w nie nogą. Wiadro wywróciło się, woda wylała i natychmiast wsiąkła w piasek. Kiedy koń z wielbłądem dobiegli do studni, zastali osła jak zlizuje kilka ostatnich kropel z wiadra. – Ech, ty ośle – jęknął koń. – Starczyłoby dla nas wszystkich, a teraz żaden się nie napije. Osioł zakwiczał na to głupawo, a wielbłąd w ogóle się nie odezwał. Cała trójka zajrzała do studni. Woda była głęboko. Tylko człowiek mógł spuścić wiadro na dół i ponownie je napełnić. Człowieka jednak w oazie nie było. – Wygląda na to, że nasza karawana tu była i ludzie napełnili wiadro wodą – powiedział wielbłąd i wskazał na ślady w piasku, które ginęły gdzieś na północnym horyzoncie. – Musimy iść za nimi – dodał i ruszył po śladach. Koń poszedł za wielbłądem, a za koniem osioł. Wędrowali tak przez długi czas, coraz bardziej wyczerpani, aż w końcu dotarli do kolejnej oazy. Osioł dostrzegłszy studnię z daleka, nabrał nagle niespożytych sił i puścił się w te pędy w jej kierunku. – Zaczekaj! – krzyknął koń i pobiegł za nim. Wyprzedził osła i zagrodził mu drogę do wiadra, które stało obok studni wypełnione wodą, tak jak w pierwszej oazie. – Pozwólcie najpierw mnie się napić – poprosił osioł, gdy dołączył do nich wielbłąd. – Jestem najmniejszy i najmniej wytrzymały z nas trzech. Koń popatrzył pytająco na wielbłąda. – Cóż, ja najdłużej mogę wytrzymać bez wody – powiedział wielbłąd. – Ty decyduj, czy osioł pierwszy może się napić – rzekł do konia. Koń spojrzał na osła, który zrobił bardzo nieszczęśliwą minę. Żal mu się go zrobiło, i mimo, że bardzo chciało mu się pić, zgodził się, żeby ten napił się pierwszy. Osioł rzucił się z radosnym kwikiem do wiadra i zaczął pić. Nim się koń z wielbłądem spostrzegli, osioł wypił całą wodę. Ilustracja: Sebastian Bauman – Coś ty narobił!? – zarżał koń z oburzeniem. – Nie zostawiłeś dla nas nawet kropli! – No… tak się jakoś złożyło – zakwiczał osioł mlaskając, bo woda bardzo mu smakowała. Koń z wielbłądem zajrzeli do studni. Woda była głęboko i tylko człowiek mógł ponownie napełnić wiadro. Ludzie jednak odeszli wraz z karawaną. Osioł do studni nie zaglądał, bo woda już go nie interesowała. Położył się zadowolony w cieniu pod palmą i zaczął ziewać. – Musimy iść dalej – rzekł wielbłąd. – Na to wygląda – poparł go koń, mimo, że był bardzo wyczerpany. – Ja nie idę – odezwał się osioł. – Jestem zmęczony i muszę odpocząć – dodał i odwrócił się na drugi bok. Koń z wielbłądem popatrzyli po sobie i bez słowa ruszyli po śladach na piasku, które zostawiła karawana. Ślady ginęły gdzieś w wydmach na północy. Kiedy osioł podniósł głowę i popatrzył w tamtym kierunku, zobaczył tylko dwie majaczące sylwetki rozlewające się w falującym od gorąca powietrzu. Prychnął z zadowolenia i usnął. Koń z wielbłądem, słaniając się na nogach, wsparci jeden o drugiego, wędrowali jeszcze przez bliżej nieokreślony czas. Wszystko zlewało im się w jedno: pustynia, skwar i pragnienie wody. W końcu koń opadł już z sił zupełnie i runął na piasek. Wielbłąd nie był w stanie go podnieść i poszedł dalej. Zdawało mu się, że w oddali majaczą zielone liście palm. Koń śnił. Śnił, że galopuje po plaży wzdłuż bezkresnego jeziora. Nadbiegające fale omywały brzeg, a kopyta rozpryskiwały wodę na wszystkie strony. Krople spadały na grzywę i na łeb, przyjemny chłód rozlewał się po ciele. – Woda… – jęknął koń, poruszając łapczywie językiem i nozdrzami. Otworzył oczy. Nad nim stał wielbłąd i poił go wodą wprost ze swojego pyska. – Skąd masz wodę? – spytał koń z wysiłkiem. – W pobliżu jest oaza, studnia i wiadro wody. Nabrałem trochę i ci przyniosłem – odparł przyjaciel. Koń poczuł jak odzyskuje siły. Trudno było mu określić, czy te siły wracają pod wpływem wody, wdzięczności do wielbłąda, czy też pod wpływem bliskości oazy. Dość powiedzieć, że stanął na nogi i, podtrzymywany przez wielbłąda, zdołał dojść do studni w trzeciej oazie. Tutaj zgodnie wypili wiadro wody, odpoczęli nieco, a nabrawszy sił, ruszyli w ślad za karawaną, której świeże ślady ginęły gdzieś za linią piasku i nieba. I tak się stało, że gdy dotarli do następnej oazy, zastali w niej swoją karawanę. Co się stało z osłem, tak naprawdę nie wiadomo. Jedni mówią, że ruszył po jakimś czasie za wielbłądem i koniem, ale zgubił się na pustyni i przepadł bez wieści. Drudzy twierdzą, że odnalazła go inna karawana. Bez względu na to, jaki był ostateczny los osła, sprawdza się w tej historii mądrość przysłowia, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Przysłowie o tym, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, również znajduje tu zastosowanie. K O N I E C Mam nadzieję, że bajka Ci się spodobała 🙂 Zapraszam do czytania innych opowieści z tej strony. Jeśli chcesz dorzucić cegiełkę do jej rozwoju, możesz kupić moją książkę „Herbus Poziomka” w wersji drukowanej, jako e-book lub audiobook. Pozdrawiam, Piotr Walczak Tak Piotrze, kupuję!
bajka o burzy do czytania